Top of the top, czyli kosmetyczni ulubieńcy roku 2015.
Kosmetyków, które przewinęły się przez ostatnie 365 dni jest mnóstwo. Mniej lub bardziej lubiane, tańsze czy droższe, drogeryjne bądź te, których nie mamy na wyciągnięcie ręki. Wraz z rokiem 2015 uświadomiłam sobie, że nie zawsze droższe znaczy lepsze. Czasami w wyborze poszczególnych produktów pomagają nam opinie innych osób, swatche i recenzje, których w wyszukiwarce znajdziemy setki. Dziś przedstawię Wam moje najlepsze produkty, po które najczęściej sięgałam wykonując swój makijaż. Są ze mną od dłuższego czasu, a niektóre od kilku miesięcy, aczkolwiek swoim działaniem i ceną sprawiły, że z pewnością zostaną na dłużej i być może pojawią się w hitach następnego roku.
Często pierwszym elementem, jakiego szukamy w "podkładzie idealnym" jest stopień krycia. Liczymy na te bardzo dobrze kryjące, które wyglądają naturalnie i nie tworzą efektu maski. Kultowym już kosmetykiem jest Revlon Colorstay, który dla wielu z nas nie jest żadnym odkryciem. Gamma odcieni którą oferuje nam producent jest ogromna w porównaniu z innymi drogeryjnymi podkładami. Prócz zastosowania kolorystycznego podkłady dzielą się na poszczególne kategorie: dla cery suchej oraz cery mieszanej. Mój Revlon Colorstay jest w kolorze 150 Buff i wersji dla cery mieszanej. Odcień podkładu idealnie pasuje do mojej cery. Raczej nie należę do kobiet, które szybko łapią słońce, a znaleźć odpowiedni odcień do mojej cery zazwyczaj jest istną męczarnią.
Zaczynając od plusów tego produktu warto wspomnieć o poziomie krycia. W zależności od nałożonej ilości oraz sposobie jego aplikacji jesteśmy w stanie uzyskać bardzo dobre krycie. W mojej kosmetyczce zazwyczaj przewijają się podkłady drogeryjne i jak do tej pory nie spotkałam się z produktem, który zadowoliłby mnie poziomem krycia. Innym ważnym elementem jest jego trwałość. Co prawda nie jestem w stanie stwierdzić, czy faktycznie utrzymuje się na buzi aż 24h, o których pisze producent, ale nałożony o piątej rano i dobrze przypudrowany trzyma do wieczora. Co prawda ma tendencję do starcia się w strategicznych miejscach, które podczas dnia są dotykane (chociażby wydmuchiwanie nosa). Podkład idealnie stapia się z cerą i według mnie nie tworzy efektu maski. Oczywiście jeśli nie nałożymy go w zbyt dużej ilości. Może trochę wysuszać skórę, ale wystarczy ją bardzo dobrze nawilżać. Warto też zrobić peeling ponieważ może podkreślać suche skórki. Fanki rozświetlającego i nawilżającego podkładu nie będą z niego zadowolone, gdyż Revlon Colorstay na skórze daje matowe wykończenie. Temat tego podkładu był już poruszany na moim blogu, natomiast wtedy nie wydaje mi się, abym wtedy wyczerpała temat. Zachęcam do obejrzenia zdjęć przed i po, aby utwierdzić się w przekonaniu, że ten produkt rzeczywiście posiada super krycie. (tutaj).
Catrice Liquid Camouflage high coverage concealer. Tego korektora nie muszę Wam przedstawiać. Jest to młodszy brat słynnego już kamuflażu w słoiczku od Catrice. Jakiś czas temu firma postanowiła wydać jego odpowiednik w płynnej formie. Kultowy kamuflaż w słoiczku również przewinął się przez moje ręce, natomiast nie za bardzo spodobała mi się jego formuła i konsystencja. W płynnym kamuflażu mamy do czynienia przede wszystkim z jaśniejszymi kolorami. W drogeriach dostaniemy dwa odcienie (trzeci nie jest dostępny w Polsce). Mój to odcień najjaśniejszy. Korektor mam najkrócej ze wszystkich wymienianych tu produktów, i teoretycznie używanie go przez kilka miesięcy nie może się zaliczać do całorocznych ulubieńców, ale zasłużył on sobie na to specjalne wyróżnienie. Przechodziłam przez kilka drogeryjnych korektorów, zwłaszcza polecanych przez blogosferę, tj. Astor perfect stay, Collection lasting perfection i inne. Muszę przyznać, że poziom krycia i konsystencja kamuflażu z Catrice jest bardzo podobna do Collection. Z tym, że ten korektor możemy bez problemu dostać w każdej drogerii gdzie znajduje się szafa Catrice. Możemy dobrać odpowiedni odcień i przetestować poziom krycia, czego z korektorem z Collection nie zrobimy i musimy zdawać się na opinie internautek. Przede wszystkim od korektora w słoiczku, płynny kamuflaż różni się konsystencją. Z pewnością jest lżejszy i przyjemniej się go używa. Aplikator ma bardzo podobny do tych, które znajdziemy w błyszczykach, i o czym warto wspomnieć - aplikacja jest bardziej higieniczna niż maczanie za każdym razem palców w słoiczku. Na dzień dzisiejszy jest to jedyny korektor drogeryjny, który zachwycił mnie poziomem krycia, bo na tym zaraz po podkładzie najbardziej mi zależy. Do tego wszystkiego dochodzi niska cena, bo tylko 17 zł za super jakość. Chapeau bas Catrice!
Puder ryżowy Paese, jeszcze w starej wersji do kolejny ulubieniec w roku 2015. Trzeba przyznać, że jest to jeden z nielicznych pudrów, które spełniają swoje zadanie - rzeczywiście bardzo dobrze matuje nawet skórę z tendencją do mocnego przetłuszczania w strefie T. Co najważniejsze mat, który zostawia nam ten produkt nie wygląda sztucznie. Podtrzymuje makijaż przez cały dzień, i jedynie pod koniec wymaga lekkich poprawek. Dobrze współgra z większością podkładów, nie robi efektu mąki na twarzy. Puder jest transparentny, świetnie stapia się z cerą o ile nie przedobrzymy z jego ilością. Ja lubię go wklepywać mokrym beautyblenderem w strategiczne miejsca. Z tej strony metod aplikacji jest kilka: dołączonym do niego puszkiem, pędzlem czy tak jak ja - gąbeczką. Dobrze gruntuje podkład, nadaje się do poprawek w ciągu dnia, natomiast ja osobiście do torebki bym go nie włożyła. Do czego mogłabym się przyczepić to duże oczka w sitku. Produkt wydostaje się w bardzo dużej ilości przez co zbiera się na brzegach i po otwarciu ląduje na podłodze. Mimo to jest bardzo wydajny, w opakowaniu mamy aż 25 g produktu, który z pewnością starczy na ponad pół roku użytkowania.
Aby makijaż twarzy był w pełni przygotowany warto dodać do niego bronzer, odrobinę różu i rozświetlacza. Finalistą roku 2015 jeśli chodzi o bronzery jest Honolulu z firmy W7. Teoretycznie dostałam go gratis do paletek ze sleeka, ale jak widać coś, co dostajemy w prezencie nie zawsze musi być bezużyteczne i lądować w koszu. Honolulu było na mojej liście zakupów kosmetycznych. Pociągało mnie nie tylko ceną (ok. 14 zł), ale też odcieniem, który mógłby być troszkę chłodniejszy. Jest to przede wszystkim fajny, matowy bronzer, którym ciężko jest zrobić plamy na policzku. Produkt nie tworzy smug, ładnie stapia się z podkładem i dobrze rozciera, dzięki czemu możemy naprawić ewentualne błędy. Jest bardzo dobrze napigmentowany. Dołączony jest do niego pędzelek, który u mnie poszedł w odstawkę, bo wolę aplikować go zwykłym pędzlem do różu/bronzera z Hakuro. Na policzkach utrzymuje się cały dzień, na pewno nie w takim stanie jak zaraz po aplikacji, nie mniej jednak nie jest to ogromna różnica. Przy codziennym używaniu starczy na bardzo długo. Pudełko zrobione na wzór bronzera z firmy Benefit trzyma się całkiem nieźle, dodam, że jest kartonowe. Aktualnie wraz z nowym rokiem zdradzam go z bronzerem dostępnym w paletce do konturowania 3 steps to perfect face z Wibo.
Róż Blush Up od Essence również znalazł częste zastosowanie na moich policzkach. Będąc przy szafie Essence serce i oczy skradły róże, które tworzyły efekt ombre. W tamtym czasie jeszcze przeze mnie niespotykane. Kolor 10 heat wave wyróżnia się soczystą pomarańczą wymieszaną z różem. Jak na drogeryjną markę pigmentacja tego produktu bardzo zachwyca! Wystarczy dosłownie mała ilość be zarumienić poliki. Trwałość również niczego sobie. Ten produkt świetnie łączy się z wyżej wymienionym bronzerem. Z pewnością jest to świetny kolor na lato. Powiedziałabym, że mają pół pudrowe i pół satynowe wykończenie. Róż jest drobno zmielony i dobrze sprasowany. Nie prószy się za bardzo. Za cenę ok. 16 zł. na prawdę jest wart kupienia.
Mary lou manizer to kolejny kultowy kosmetyk tym razem od The Balm. Za tym kosmetykiem przemawia nie tylko funkcjonalność, ale także opakowanie. Całkiem przyjemne, metalowe, wykonane w stylu pin up z dużym lusterkiem w środku. Jego konsystencja jest zbita i drobno zmielona. Produkt przede wszystkim nie pyli, dzięki czemu mamy go więcej. Choć w opakowaniu jest go tylko 8,5 g to z pewnością starczy na bardzo długo. Dobrze trzyma się pędzla i lekko rozprowadza się po policzku. Daje piękną złotą taflę, natomiast należy uważać, aby nie przesadzić z jego aplikacją. wystarczy dosłownie odrobina by nadać kościom policzkowym pięknego blasku. Prócz dedykowanej funkcji jaką jest rozświetlanie, Mary lou może nadać się również jako cień na ruchomą powiekę, bądź mały rozświetlający akcent w wewnętrznym kąciku. Dobrze, że jest to wielofunkcyjny produkt, bo jego zużycie jest na prawdę minimalne. Cena do jakości jest bardzo porównywalna, choć znajdziemy tańsze odpowiedniki w szafach Lovely czy Wibo.
O ile wybranie jednego podkładu, różu, bronzera czy pudru było pestką, tak wybór produktów, a raczej ulubionego odcienia nie jest łatwy. Lovely extra lasting to trwała, matowa pomadka do ust. Na początku kupiłam jedną. Po pierwszej aplikacji poleciałam dokupić resztę kolorów. Dlaczego zasłużyły na miano najlepszego produktu roku 2015? Śmie stwierdzić, że są lepsze od Bourjois Rouge edition velvet, jeśli chodzi o trwałość. Cholerka, zrobiłam swatche na poczet tej notki, zdjęcie (trwało to zaledwie 5 minut), i nie mogłam domyć ręki, dosłownie! Szkoda, że gamma kolorystyczna jest mała, bo są to tylko trzy kolory(?). Na promocji zapłaciłam za nie niecałe 5 zł. Jak już wspomniałam pomadka zostawia matowy efekt. Mając ją nałożoną można spokojnie jeść i pić, nawet nie zostawia żadnych śladów na szklance. Aplikator jest przyjemny, choć moim zdaniem nakłada za dużą ilość produktu. Jako duo polecam używanie konturówek. Raczej nie ma tendencji do wysuszania, natomiast po jakimś czasie na ustach zaczynają się zbierać grudki produktu. Być może jest to efektem nałożenia zbyt dużej ilości.
Czasem osobno, czasem jako duo używałam konturówek z P2 perfect look lip liner. Są to niedrobie (1.70 eur) konturówki. Szczególnie upodobałam sobie numer 129 grape, który podchodzi pod kolor wina. Konturówki długo utrzymują się na ustach, są wykręcane dzięki czemu nie musimy martwić się o ich ostrzenie. Miękkie, dobrze obrysowują kontur ust. Nie zauważyłam żadnych minusów. Można je nosić same bądź połączyć z pomadką czy błyszczykiem.
Poniżej swatche kolorów:
Maybelline Color Tattoo zrewolucjonizowały polski rynek kosmetyków minionego roku. Począwszy od koloru idealnego do podkreślania brwi, mocną czerń do malowania kreski na powiece i skończywszy na kolorze kreującym bazę pod cienie. Ale od początku! Zazwyczaj podkreślałam moje brwi brązową kredką bądź prasowanym cieniem. Nie przyszło mi do głowy kupować specjalnej pomady do brwi z ABH, nie przykładając dużej uwagi do ich wyglądu. Przeglądając szafę Maybelline natrafiłam na cienie w kremie, które według zapewnień producenta mają utrzymywać się przez bardzo długi okres czasu. Zaintrygowana wrzuciłam do koszyka kolor czarny numer 60 Timeless Black oraz 40 Permanent Taupe. Moją (jeszcze wtedy) wielką miłością do brązów postanowiłam się podzielić również z kolorem 35 On and on Bronze, który muszę przyznać - na powiece wygląda niesamowicie! Niewiele myśląc postanowiłam przejechać kolorem Taupe moje brwi. Podczas wieczornego demakijażu zostałam mile zaskoczona - po całym dniu zazwyczaj kredka i cień znikały w miejscach, gdzie nie było włosków - a cień z Maybelline nadał tam był. Od tego momentu wiedziałam, że malowanie brwi cieniem w kremie stanie się moją codzienną rutyną. Nagle zaczął się wielki bum na podkreślanie brwi właśnie tym produktem, i cieszyłam się, że nie tylko ja dostrzegłam, że kolor 40 Taupe właśnie mija się z powołaniem. Do końca roku nie wyobrażałam sobie zamiany tego produktu na inny, dopóki nie kupiłam żelowej konturówki z Inglota. Po tak dobrym starcie z cieniami Maybelline postanowiłam zakupić kolejny kolor - Creme de nude 93. Te produkty charakteryzują się niezmiernie długą trwałością, pigmentacją i świetnymi kolorami. Wspomniany przeze mnie numer 93 idealnie nadaje się jako baza pod cienie. Ja nie posiadam dużo do ukrycia na swoich powiekach, więc dodatkowa maska w postaci koloru jest mi nie potrzebna i bardziej preferuję lżejsze i bezbarwne bazy, bądź korektor.
Zostając przy Inglocie chciałam wyróżnić nie tylko serię Mamma Mia! czy wspaniały produkt do podkreślania brwi, ale także kremową konturówkę w żelu do powiek nr. 102. W standardzie mamy aż 29 odcieni do wyboru. Za co ją cenię, to to, że rozprowadza się jak masełko i jest nie do zdarcia. Można nią narysować bardzo cienką linię jako eyeliner, bądź nałożyć na powiekę nie tylko w formie cienia ale również bazy. Moim zdaniem na prawdę warta jest swojej ceny, tym bardziej, że pigmentacja i trwałość jest nie do pobicia.
Cienie foliowe z Makeuprevolution również podbiły polski rynek i moje serce. Zwłaszcza kolor Rose Gold, który daje nam przepiękną złotą taflę na powiece. Możemy aplikować ją według uznania - na sucho, bądź na mokro, pamiętając, że w opakowaniu mamy załączony specjalny do płyn. Nie jest to zwykły cień, jest to miękka formuła, z której wydobywamy płaty złota. W zależności od ilości oraz metodzie aplikacji jesteśmy w stanie uzyskać różne efekty. Użyta nawet mała ilość robi wrażenie, zwłaszcza że dobrze pokrywa powiekę nie zostawiając żadnych prześwitów.
Kolejnym i ostatnim pojedynczym ulubieńcem roku 2015 jest pigment z Kobo 505 sea shell. Osoby fascynujące się makijażem i szukające niestandardowych rozwiązań z pewnością słyszały na jego temat wiele dobrego. Opalizujący na pomarańcz i brzoskwinkę z mnóstwem złotych drobinek na pierwszy rzut oka wygląda bardzo niepozornie. Dopiero po roztarciu na ręce ukazuje nam się jego piękny kolor. Można go nakładać na całą powiekę, na sucho, na mokro, jako akcent w wewnętrznym kąciku czy jako eyeliner. Jak to zwykle w pigmentami bywa - lekko się osypuje, ale nie tak tragicznie jak niektóre pigmenty z Inglota. Raczej ładnie przyczepia się do pędzla, a jeszcze rewelacyjniej wygląda na oku.
Na koniec najukochańsze palety roku 2015. Zapewne gdybym nie posiadała całej kolekcji firmy Zoeva, ulubienicą byłaby nadal Naturally Yours, która była moją pierwszą paletą w neutralnych odcieniach. Kierując się wyborem odpowiedniej paletki warto zwrócić na udany dobór kolorystyczny. Występuje on w większości paletek Zoevy.W Cocoa Blend i Retro Future kolory są przemyślane i zintegrowane. Trzymając paletkę w dłoni doświadczamy arcydzieła - mamy przydatne matowe beżowe cienie w większości paletek. Najpierw konsument je oczami, i paletki Zoevy to potwierdzają. Ich design oraz lekkie kartonowe opakowania zamykane na magnesik skłaniają potencjalnego konsumenta do ich kupna. Dopiero po ich otwarciu wiemy, że była to bardzo dobra decyzja. Za pomocą cieni w jednej paletce jesteśmy w stanie stworzyć makijaże od dziennego po stricte wieczorowego. Cienie są bardzo dobrze napigmentowane, nie osypują się zbyt mocno, spokojnie trzymają się cały dzień i nie giną podczas blendowania. Zważając na stosunek ceny do jakości (płacimy za jedną paletkę ok 74 zł) warto jest wydać trochę więcej pieniędzy i mieć konkret paletkę.
O wszystkich dostępnych na rynku paletkach firmy Zoeva (prócz nowych, które miały premierę 11 stycznia) pisałam we wcześniejszym poście, do którego serdecznie Was odsyłam. Znajdziecie tam wszystkie swatche paletek oraz ich opis. (tutaj).
W roku 2015 urzekła mnie seria Mamma Mia! firmy Inglot. Nie tylko pigmenty, rzęsy czy konturówka do powiek, ale także soczysta paletka z super dziesiątką. Mowa tu oczywiście o paletce Freedom system Mamma Mia by Inglot, która posiada dość ciekawą mieszankę kolorystyczną. Co by nie było - cienie z tej paletki jak na tak wyraziste kolory są bardzo dobrze napigmentowane. Znajdziemy w niej cienie matowe, perłowe a nawet błyszczące. Mój faworyt to zdecydowanie pistacjowy kolor, czyli AMC shine sqare #59 oraz #441 pearl sqare. Swatche oraz więcej informacji na jej temat możecie przeczytać w osobnym poście (tutaj)
Tanią alternatywą dla kolorowego raju są małe paletki cieni z My Secret. Mowa tu o poczwórnych cieniach w bardzo przystępnej cenie - na wyprzedaży można je kupić za niecałe 5 zł. Paletki posiadają różne wersje kolorystyczne - od tych bardzo podobnych do wyżej wymienionej paletki z Inglota, czyli bardzo kolorowych po te neutralne nudziaki a nawet super błyszczące. Co mogę im zarzucić to trochę kredowa konsystencja, która sprawia że cienie sypią się podczas ich nabierania.
Kończąc kosmetycznych ulubieńców roku 2015 chciałam zahaczyć o akcesoria, które z pewnością pomagały mi tworzyć mój codzienny wizerunek, i nie śmiałabym ich pominąć. Przede wszystkim na wielkie wyróżnienie zasługuje gąbka Beautyblender, która towarzyszyła mi podczas każdej aplikacji podkładu. Wcześniej robiłam to palcami, potem flat topem z Hakuro, i odkąd ona trafiła w moje ręce nie wyobrażam sobie powrotu do poprzednich form aplikacji. Zalet ma wiele - dobrze wklepuje podkład i scala go z twarzą, nie brudzimy sobie rąk podczas aplikacji i możemy fajnie stopniować krycie. Co prawda wklepywanie podkładu zajmuje nam więcej czasu, ale dla naturalniejszego efektu warto poświęcić te pięć minut więcej. Dzięki spiczastej końcówce może rozprowadzić nie tylko podkład na twarzy ale także dotrzeć do trudniejszych miejsc i zaaplikować korektor pod oczami. Poza jej standardową funkcją lubię za jej pomocą dokładniej wklepywać puder w miejsca strategiczne, dzięki czemu moja skóra zostaje na dłużej matowa i wszystko się lepiej trzyma.
Pędzle Hakuro i Zoeva z pewnością zasługują na wyróżnienie. Obie firmy stworzyły bardzo dobre akcesoria do makijażu. Oczywiście ulubione kształty są dobierane do preferencji każdej z nas, zatem pędzel, którym bardzo dobrze rozciera mi się cienie - niekoniecznie sprawdzi się u Was. Mój ukłon leci do pędzli H24, H79 i H85 a także pędzle z Zoevy o numerach 228, 237 i 321. Nie zauważyłam aby z któregoś z nich wypadało włosie. Pędzle są dobrze skonstruowane, trzonek nie odchodzi od skuwki, bardzo dobrze się myją i nie kują podczas rozcierania czy nakładania cieni. Są to tańsze pędzle natomiast bardzo wydajne i z pewnością zakupione raz starczą na dobrych kilka lat.
Nadszedł czas na typowe dopełniacze makijażu, czyli rzęsy Ardell, klej Duo oraz Duraline z Inlgota. Ten ostatni świetnie sprawdza się nie tylko jako baza pod brokat czy inne cienie, ale także do rozcieńczania twardej konsystencji np. gdy zasechł nam kremowy cień. Fajną opcją za jego pomocą również jest zrobienie kolorowego eyelinera z cieni prasowanych. Zastosowań jest wiele, a produkt ten na pewno powinien znaleźć się w każdej kosmetyczce. Co mogę dodać to to, że jest baaardzo wydajny i tak jakby oleisty.
Rzęsy Ardell są jak do tej pory moimi najlepszymi ulubieńcami. Zrobione są na cienkim przezroczystym pasku. Sztuczne, choć wyglądają jak te wykonane z prawdziwego włosia. Są wielokrotnego użytku, a czy zostawimy je w całości, potniemy na kępki bądź zrobimy z nich połówki zależy tylko od nas. Oczywiście możemy zakupić wcześniej wymienione opcje, aczkolwiek zawsze lepiej przystosować je według własnych preferencji.
Z rzęsami w parze idzie klej Duo, który występuje w wersji białej (która po chwili zastyga na przezroczystą) oraz w czarnej. Miałam obie i bardziej preferuję tą przezroczystą, bo często zdarzało mi się dotknąć klejem powiekę, która zaraz robiła się czarna. Klej testowałam nie tylko podczas użytku dziennego, ale także podczas ważniejszych okazji takich jak sylwester czy studniówka, na której wiadomo - wylewamy siódme poty jak na siłowni i nigdy nie odkleił się od powieki.
Tak prezentują się moi ulubieńcy kosmetyczni minionego roku. Jeśli któryś z nich również jest waszym must have, bądź macie inne preferencje chętnie o nich poczytam. A jeśli po moim wpisie przekonaliście się do któregoś z tych produktów jest mi niezmiernie miło i mam nadzieję że i u Was się on sprawdzi. Koniec tych och-ów i ach-ów, czas zbierać się i testować być może kolejnych ulubieńców, tym razem roku 2016!
Także uwielbiam ten podkład z Revlonu :)
OdpowiedzUsuńJak dotąd najlepszy drogeryjny podkład. Oczywiście może się to zmienić, bo mam na oku dwa podkłady z Bourjois. :)
UsuńWidzę sporo moich ulubionych kosmetyków: podkład Revlon, Mary Lou, Color Tattoo! Wiesz, co dobre :) Buziak :*
OdpowiedzUsuńo tak, ale czas coś zmienić i znaleźć inny równie dobry podkład! :) :*
UsuńBardzo mnie zaciekawiłaś tymi pomadkami z LOvely.
OdpowiedzUsuńTanie a bardzo trwałe! Koniecznie wypróbuj. :)
UsuńU mnie niestety podkład z Revlonu się nie sprawdził. Po jakimś czasie osadzał się na twarzy, wyglądał jak maska - jedna wielka tragedia. Na dodatek miałam problem z doborem koloru - albo wyglądałam jak śmierć, albo niczym ponętna pomarańczka :D. Za to uwielbiam rozświetlacz Mary Lou! Jak dla mnie najlepszy, absolutnie wart swojej ceny. Od dłuższego czasu używam pędzli Hakuro i za taką cenę jakość jest wyśmienita!
OdpowiedzUsuńDobre zestawienie :)
Szkoda! A jaki jest Twój ulubieniec? Mary lou ma ładny kolor i robi piękną taflę, ale wątpię żeby każdy był w stanie wydać 70zl na rozświetlasz mając inne równie ładne za 10zl z wibo czy lovely. :)
UsuńBardzo wiele z tych kosmetyków też bym wymieniła jako swoich ulubieńców :) Podkład z Revlona, korektor z Catrice, puder z Paese, MaryLou, Colour Tattoo, paletki z MySecret (mam prawie wszystkie ;)) rzęski z Ardell, duraline z Inglota, pędzelki Hakuro :) no i BB, bo daje efekt niesamowity, niestety mój po 2 miesiącach rozpadł się na dwie części. Nie wiem czy wadliwy był jakiś czy co. Wszystkie te cudeńka mam i zdecydowanie zasługują na miano ulubieńców :)
OdpowiedzUsuńSuper że mamy tych samych ulubieńców! To tylko wskazuje na to że na prawdę są godne polecenia. Co do beautyblendera mam swój nieco ponad rok i kompletnie nic się z nim strasznego nie dzieje, ale czas zakupić nowy. :)
Usuńkorektor z catrice jak i cienie color tattoo uwielbiam :)
OdpowiedzUsuńsą to świetne produkty!! :)
UsuńSwietne produkty!
OdpowiedzUsuńto prawda!
UsuńI u mnie znalazło się kilka takich samych produktów :) Muszę w końcu wypróbować płynny kamuflaż z Catrice. Ostatnio nawet na blogu robiłam makijaż z pigmentem Sea Shell! :)
OdpowiedzUsuńCzytałam, że ciężko go teraz dostać! Nie dziwię się, bo jest świeeetny. :)
UsuńSą właśnie promocje w Naturze, więc wieczorem idę na łowy. Mam nadzieję, że go dostanę :)
UsuńZazdroszczę, w Niemczech nie mamy takich przecen, nie wspominając o -50% w Rossmannie. :(
UsuńUwielbiam Rimmel . Też sięgam zazwyczaj po 150 Buff.
OdpowiedzUsuńTo już zasługuje na miano kultowego produktu. :)
UsuńJa nie mogę trafić wiecznie na ten korektor z catrice, oszaleć można. Zawsze kiedy idę po niego, nigdy nie ma nic! Żeby chociaż był ten jeden odcień, a tu pustki:( Wiele dziewczyn poleca Zoevę Coca Blend jako pierwszą paletkę, jednak ja mam Naturally Yours i jestem bardzo zadowolona! :)
OdpowiedzUsuńNa szczęście ja kupiłam go jeszcze przed całą fascynacją na jego temat, ale gdy tylko pójdę do drogerii to nie mogę go znaleźć na półce żeby kupić na zapas.. :(
UsuńZaciekawiły mnie mocno konturówki z P2 :)
OdpowiedzUsuńWypróbuj! Są bardzo tanie! :)
UsuńPodobają mi się Twoi ulubieńcy :)
OdpowiedzUsuńdziękuję :*
Usuńbardzo podoba mi się sposób prezentacji kosmetyków w Tej notce <3
OdpowiedzUsuńLiquid camouflage też to mój ulubieniec roku! Honolulu używałam całe wakacje, bo teraz jednak wolę Kobo, te pomadki z Lovely musze wytestować koniecznie :)
Pozdrawiam!
Muszę koniecznie kupić te bronzery z kobo, ilekroć szłam do natury i była na nie przecena to nie mogłam ich dostać. ;x
Usuń